Podobno stara miłość nie rdzewieje, a związki z czasów szkolnych wydają się najtrwalsze, bo skoro para przeżyła ze sobą szalone nastoletnie, a potem studenckie lata i zna się od podszewki, to co może jej zagrozić? Postanowiliśmy to sprawdzić i zapytać trzy kobiety, które wzięły ślub z ukochanym z czasów szkoły i rozwiodły się przed trzydziestką.
Spis treści
Nieznośna rutyna długoletnich związków
Jestem w związku z K. od dziesięciu lat, mamy długą wspólną historię. Zakochaliśmy się w sobie w liceum. Na początku, przed maturą sporo się kłóciliśmy, ale potem na studiach nasz związek stał się spokojniejszy i dojrzalszy. Wiemy o sobie wszystko i naprawdę trudno nam siebie nawzajem czymś zaskoczyć. Oboje uwielbiamy filmy Woody’ego Allena i wyjazdy na żagle na Mazury – jeździmy tam co roku.
K. jest świetnym facetem, zawsze o mnie dba, kiedy mam okres zawsze przynosi herbatę w moim ulubionym kubku i kupuje ulubione ciastka. Poza tym, że jest moim facetem, jest też najlepszym przyjacielem. Ale… no właśnie, problem polega na tym, że ja go traktuję jak przyjaciela albo brata, a nie kochanka. W naszej sypialni pojawiła się rutyna, zbliżenia są regularne, ale przestały być tak ekscytujące jak kilka lat temu. Jemu to nie przeszkadza. K. rzadko wymyśla coś nowego. Jeździmy ciągle w te same miejsca i choć są to nasze ulubione miejsca, to przez to życie stały się trochę nudne. On nie potrzebuje zmian i najchętniej spędzałby czas tak samo już do końca życia. Niedługo ślub, a ja boję się, że nic szalonego już mnie w tym związku nie czeka. Zaczęłam myśleć o rozstaniu…
Tak na jednej z grup wsparcia dla kobiet napisała Monika, która była wtedy niecały rok przed ślubem. Zgodziła się na publikację części posta pod warunkiem zmiany kilku szczegółów, tak aby zachować jej anonimowość.
Jej związek z zewnątrz wydawał się idealny, a mimo to zaczęła mieć wątpliwości, czy K. to ten jedyny. Nie chciała mówić o swoich wątpliwościach bliskim, którzy uwielbiali jej narzeczonego i traktowali go jak członka rodziny na długo przed ślubem.
Dlatego napisała na Facebooku, uznając, że rady od obcych kobiet w podobnym wieku będą obiektywne i łatwiej im będzie zrozumieć jej sytuację. Odpowiedzi w przeważającej większości były jednomyślne. Monika przeczytała, że K. to skarb, o który powinna dbać, a nie myśleć o rozstaniu.
- „Dziewczyno, z tego opisu wynika, że facet cię kocha, macie wspólne zainteresowania. Wiesz, ile dziewczyn marzy o takiej sytuacji? Chyba masz jakieś nierealne oczekiwania, jeśli to dla Ciebie za mało!”,
- „Jeśli chcesz go zostawić, to daj znać, jak go znaleźć – oddam miliony za takiego chłopaka” – większość komentarzy była w podobnym tonie. Po paru dniach Monika uznała, że powinna docenić to, co łączy ją z narzeczonym, i porzuciła myśli o odejściu od niego.
Bo on jest taki dobry…,czyli ślub z rozsądku
Ślub odbył się zgodnie z planem i przez pierwsze pół roku Monika świetnie się czuła w roli żony. Potem wątpliwości wróciły.
Próbowałam tłumić zły nastrój, ale zaczęłam się czuć przy K., jak bym miała jakieś 60 lat. Poszłam na psychoterapię, która jeszcze utwierdziła mnie w tym, że w tym małżeństwie nie jestem i nie będę szczęśliwa.
Rok po ślubie Monika była już pewna, że chce się rozstać. W końcu zebrała się na odwagę i powiedziała o wszystkim mężowi. Przyznała się, że go nie kocha, że jej uczucie zabiła rutyna.
K. był zrozpaczony. Zupełnie się tego nie spodziewał. Mówił, że starał się być dla mnie najlepszym mężem i że wierzył, że będziemy razem do końca życia. Miałam ogromne wyrzuty sumienia. Popełniłam błąd przed ślubem, że słuchałam innych, a nie siebie. Mam świadomość, że przez to bardzo go skrzywdziłam, ale wierzę, że oboje szybko wejdziemy w nowe związki i będziemy w nich szczęśliwsi.
Pieniądze szczęścia nie dają?
Renata związała się z Markiem jako 16-latka. Według znajomych nie pasowali do siebie. Ona – szkolna gwiazda, piękna, przebojowa, zawsze wokół niej było dużo ludzi, on – skromny i cichy, nie miał wielu przyjaciół, ale dobrze się uczył i miał talent do wyjaśniania skomplikowanych zasad w prosty sposób. Był w tym lepszy niż wielu nauczycieli.
Renata zagadała do niego, kiedy potrzebowała pomocy z angielskim, chciała zdawać maturę rozszerzoną, ale miała spore braki. Zgodził się tłumaczyć jej gramatykę na przerwach, choć był trochę zawstydzony, że taka dziewczyna poprosiła o pomoc właśnie jego. Po paru miesiącach przełamał swój wstyd i zaprosił ją na studniówkę. Zgodziła się.
Na studniówce pierwszy raz powiedziałam mu, że chyba się w nim zakochałam i przetańczyliśmy razem pół nocy. Dawni znajomi bez przerwy o nas plotkowali, byli bardzo zaskoczeni, widząc nas razem. Raczej widzieli w Marku kogoś nie z mojej ligi, ale miałam to gdzieś, nic innego niż Marek się wtedy dla mnie nie liczyło.
Para stała się nierozłączna. Miłość rozkwitła, kiedy przed maturą całymi wieczorami uczyli się razem u niej lub u niego. Po maturze oboje dostali się na anglistykę. Postanowili razem wynająć mieszkanie, a żeby się utrzymać, zaczęli pracować jako nauczyciele w szkole językowej. Nie zarabiali dużo, ale wystarczało im na studenckie życie. Pod koniec studiów wzięli skromny ślub i wyjechali w podróż poślubną do Włoch.
Czy finanse mogą stać się kością niezgody w długoletnich związkach?
Renata traktowała pracę nauczycielki jako coś tymczasowego i tuż po studiach zaczęła szukać czegoś innego. Bardzo szybko dostała pracę w korporacji. Była ambitna i dość szybko awansowała. Systematycznie rosła też jej pensja. Marek w tym czasie nadal pracował w szkole językowej, na tych samych warunkach, co kilka lat wcześniej. Wtedy pojawiły się pierwsze zgrzyty w małżeństwie.
Marek z jednej strony gratulował mi sukcesów w pracy, ale z drugiej sprawiał wrażenie niezadowolonego z tego, że moje zarobki są coraz wyższe, mimo że traktowałam je jako wspólne pieniądze i nigdy nie porównywałam naszych pensji. Pozornie był ze mnie dumny, ale zaczęło mu przeszkadzać, że zarabiam więcej od niego. Chciałam korzystać z tych pieniędzy, zacząć żyć na wyższym poziomie, przecież już nie byliśmy studentami, mogliśmy sobie pozwolić na wynajęcie lepszego mieszkania i wyjazdy na droższe wakacje, ale on za każdym razem twierdził, że źle się będzie czuł, wydając moje pieniądze.
Czy kłótnie o pieniądze mogą zabić miłość z czasów szkolnych?
Para kłóciła się coraz częściej o pieniądze. Marek wychował się w tradycyjnym domu, w którym to rolą mężczyzny było płacenie za żonę w restauracji i kupowanie jej prezentów. Nie mógł znieść, że wszystkie duże wydatki pokrywają pieniądze, które zarabia Renata.
Czasem zarzucał, że chcę go zawstydzić, kiedy kupuję sobie coś drogiego. Mówił, że przeze mnie nie czuje się w pełni mężczyzną. Miał pretensje, że skupiam się na pracy, a nie na nim, choć spędzałam w pracy tyle samo czasu co on. Jego pomysły na rozwiązanie tego problemu były absurdalne, chciał, żebym zwolniła się z firmy i wróciła do zawodu nauczycielki albo w ogóle nie pracowała, tylko zajmowała się domem. Wyśmiałam go. Uważałam, że powinien się cieszyć z moich sukcesów i zarobków i korzystać z tych pieniędzy tak samo jak z tych, które sam zarobił. Nie miało dla mnie znaczenia, że zarabia połowę. Ale on nie był w stanie tego zaakceptować.
W końcu Marek zdecydował się odejść. Uznał, że życie z Renatą wpędza go w kompleksy. Dziś, rok po rozwodzie, Renata uważa, że rozstanie było potrzebne, bo pomogło jej zacząć żyć po swojemu.
Mam 29 lat i myślę, że całe życie przede mną, zarówno prywatne, jak i zawodowe. W małżeństwie z Markiem nie mogłam rozwinąć skrzydeł, bo wiedziałam, że każdy mój sukces sprawia, że on źle się czuje. Pierwsze, co zrobiłam po rozwodzie, to wyjechałam na Malediwy – zawsze o tym marzyłam, a z tego rezygnowałam, bo Markowi szkoda było pieniędzy. Razem nie bylibyśmy w stanie spełniać swoich potrzeb, dlatego teraz, z perspektywy czasu, jestem mu wdzięczna, że podjął decyzję o rozstaniu. Dzięki temu oboje mamy szansę zacząć od nowa.
Miłość z czasów szkolnych i niespełnione marzenie…
Beata i Mariusz zostali parą w gimnazjum. To była pierwsza, młodzieńcza miłość, ale przerwana już po trzech miesiącach, kiedy ojciec Mariusza dostał nową pracę i chłopak z całą rodziną wyprowadził się z Poznania do Warszawy. Obiecywali sobie, że utrzymają związek na odległość przez telefon i Gadu-Gadu, a w wakacje i ferie będą do siebie jeździć.
Powtarzaliśmy sobie, że przed nami tylko trzy lata do osiemnastki. Planowaliśmy zamieszkać razem, jak tylko będziemy pełnoletni i rodzice nie będą mogli nam tego zabronić.
Niestety parze nie udało się dotrzymać obietnicy. Po paru miesiącach ich kontakt stawał się coraz rzadszy, aż w końcu całkiem się urwał. Beata zobaczyła Mariusza ponownie po czterech latach, pierwszego dnia studiów.
Byłam w szoku, kiedy go spotkałam na uczelni. Okazało się, że wybraliśmy te same studia z ekonomii. Nie mogliśmy w to uwierzyć i jeszcze tego samego dnia wiedzieliśmy, że znowu będziemy parą. Świetnie nam się układało, naprawdę przez te kilka lat zdążyliśmy się za sobą stęsknić.
Po pierwszym roku studiów Mariusz oświadczył się Beacie, a rok później wzięli ślub. Oboje łączyli studia z pracą, dzięki czemu wzięli kredyt na mieszkanie. Postanowili, że kiedy skończą studia, zaczną starać się o dziecko.
Zawsze wiedzieliśmy, że będziemy chcieli zostać rodzicami. Uznaliśmy, że najlepszy czas będzie tuż po magisterce. Na ostatnim roku zaczęliśmy rozmawiać o tym bardziej konkretnie i oboje byliśmy dość podekscytowani tymi planami. Widziałam oczami wyobraźni siebie i Mariusza jako rodziców z małym brzdącem. Zaczęłam przyglądać się na spacerach parom z wózkami i już nie mogłam się doczekać, kiedy my też będziemy tak spacerować we trójkę.
Związek, w którym nie ma upragnionego dziecka…
Ale ze starań nic nie wychodziło. Na początku Beata starała się tym nie przejmować, ale po pół roku zaczęła czuć smutek z każdym kolejnym testem ciążowym pokazującym jedną kreskę. Po kolejnych sześciu miesiącach zdecydowali się odwiedzić lekarza. Po serii badań okazało się, że ona ma problem z jajnikami, a on z niewielką liczbą plemników. Ich szanse na ciążę były niewielkie, ale lekarze zachęcali, żeby próbować mimo wszystko.
Byliśmy zaskoczeni, że właśnie nam przytrafiły się problemy z płodnością. Myśleliśmy, że wystarczy parę miesięcy starań, tak jak u wszystkich znajomych, którzy mieli dziecko. A my zgodnie z zaleceniami lekarzy jedliśmy zdrowe jedzenie, uprawialiśmy sport, braliśmy leki z hormonami. To wszystko na nic, testy ciążowe wciąż były negatywne. Seks zupełnie przestał sprawiać nam przyjemność, stał się stresującym obowiązkiem w ustalone dni.
Beatę przygnębiały ciąże koleżanek. Zazdrościła im, choć udawała, że cieszy się ich szczęściem. Mariusz też był w nie najlepszej formie – wyniki badań jego plemników były dla niego czymś bardzo wstydliwym. Dlatego para przestała spotykać się ze znajomymi i coraz częściej pojawiały się między nimi spięcia. Choć próbowali się wspierać, to z każdym miesiącem było to coraz trudniejsze. Po półtora roku nieudanych starań, zaczęli rozmawiać o in-vitro, ale Mariusz nie zgodził się na zabieg.
Stwierdził, że jest za bardzo zmęczony tą presją, przekonywał mnie, że powinniśmy zrobić sobie przerwę. Ja uważałam odwrotnie, że nie powinniśmy zwlekać, bo im jesteśmy młodsi, tym większe mamy szanse. Pokłóciliśmy się kolejny raz i Mariusz wyszedł, trzaskając drzwiami.
Mariusz postanowił wyjechać na kilka dni w góry, żeby ochłonąć i przemyśleć temat in-vitro. Beata liczyła, że kiedy wróci, zmieni zdanie i zgodzi się iść z nią do kliniki.
Kiedy wrócił, powiedział, że musimy się rozwieść albo zrezygnować z dalszych starań o dziecko. Myślałam, że żartuje, ale mówił całkiem poważnie. Uznał, że nie jest w stanie żyć w związku, w którym nie ma innych tematów niż dziecko, bo to stało się dla niego zbyt obciążające psychicznie. Na początku nie wierzyłam w to, co mówi, ale po tygodniu-dwóch zaczęłam oswajać się z tą myślą, że być może takie jest nasze przeznaczenie, że skoro do tej pory nie zostaliśmy rodzicami, to trzeba się rozwieść. Wiedziałam, że po trzydziestce zajście w ciążę będzie dla mnie jeszcze trudniejsze, więc postanowiłam z tym nie zwlekać i dać sobie szansę na nowy związek.
Od rozwodu Beaty i Mariusza minął rok, ale żadne z nich nie związało się z nikim nowym na stałe.
Jak w każdym związku, tak i w tych, które trwają od czasów szkolnych, zdarzają się problemy. Każde małżeństwo przechodzi własne próby, bez względu na czas trwania znajomości. To, czy miłość w takich relacjach przetrwa, zależy przede wszystkim od tego, jak partnerzy podejdą do codzienności i czy znajdą w sobie siłę i chęć do pokonywania przeciwności losu.
Z tego artykułu dowiesz się:
Artykuł analizuje, dlaczego długoletnie związki, które zaczynają się w młodości, mogą się rozpadać, mimo że na pierwszy rzut oka wydają się idealne. Przedstawiam historie trzech kobiet, które zakończyły małżeństwa przed trzydziestką. Pierwsza bohaterka, Monika, zmaga się z rutyną w związku i brakiem ekscytacji. Mimo prób dotrzymania obietnicy, że doceni swojego męża, ostatecznie decyduje się na rozwód. Druga, Renata, ma problemy z mężem, który nie akceptuje jej wyższych zarobków, co prowadzi do konfliktów o finanse i ostatecznie do rozstania. Trzecia, Beata, i jej mąż Mariusz, nie mogą spełnić swojego marzenia o dziecku, co prowadzi do narastających problemów i decyzji o rozwodzie. Artykuł pokazuje, że nawet miłość, która przetrwała młodzieńcze lata, może stanąć przed wyzwaniami, które trudno pokonać.
Najważniejsze informacje:
– Problemy w długoletnich związkach mogą wynikać z rutyny, braku nowości i ekscytacji.
– Konflikty finansowe i różnice w zarobkach mogą prowadzić do rozstania.
– Problemy z płodnością mogą obciążać relacje i prowadzić do decyzji o rozwodzie.
Artykuł jest skierowany do osób będących w długoletnich związkach, które mogą doświadczać podobnych problemów, jak rutyna, różnice finansowe czy niespełnione marzenia o dziecku. Może również zainteresować tych, którzy rozważają ślub z partnerem z młodzieńczych lat, oferując cenne wglądy w potencjalne wyzwania, jakie mogą napotkać.